Na status autorytetu trzeba sobie zasłużyć. Nie tylko twórczością, ale też osobowością. Marcel Łoziński wyczuł bardzo wcześnie, że twórca kina dokumentalnego nie jest ani bratem łatą, ani siostrą miłosierdzia.
Obserwował rzeczywistość okiem srogim i detalicznym, po to właśnie, żeby w owej rzeczywistości zauważać rzeczy, których inni nie dostrzegają.
Z namienne, że dopiero s ukcesy polskich filmów dokumentalnych w ostatnich kilku dekadach sprawiły, że wielu kinomanów przypomniało sobie o zapomnianych dokumentach Hasa, Bossaka, Munka, Brzozowskiego czy Łomnickiego. A przecież renoma Marcela Łozińskiego i jego następców nie brała się z próżni. Twórca Ćwiczeń warsztatowych był uczniem Niedbalskiego, Bossaka i Karabasza, przyjacielem Kieślowskiego, mentorem Bławuta. Do pewnego etapu kariery mógł mieć kompleks twórcy, któremu, pomimo kilku prób, nie udało się wyjść z zaklętego kręgu reżyserów filmów dokumentalnych. Nie nakręcił fabuły, pozostał przy dokumencie. Za życia stał się jednak klasykiem gatunku, budził podziw i respekt. Do końca liczono się z jego zdaniem, z opiniami. Przede wszystkim jednak – liczono się z jego kinem.
Swoją twórczość porównywał do akwarium. Był intruzem w wodnym terrarium, dążącym do tego, żeby pobudzić senne rybki do działania. Inaczej niż chociażby Karabasz, wychodził z założenia, że sama obserwacja to za mało. Z tego nie będzie jeszcze kina. Trzeba stale „pobudzać rybki” – dokumentalną fakturę wzbogacać o inscenizowane szczegóły.
Andrzej Wajda, zaprzyjaźniony z Łozińskim, powtarzał często: „Trzeba w życiu bardzo dużo rzeczy zrobić, żeby po śmierci ze dwie, trzy zostały”.
Filmografia Marcela Łozińskiego jest dowodem na to, że niekiedy udaje się pozostawić spuściznę przekraczającą te ramy. Zdecydowanie więcej niż „dwie, trzy rzeczy”.
Nie sposób opisać wszystkie ważne tytuły Marcela Łozińskiego, zwłaszcza kiedy nie pozwalają na to ramy objętości tego wspomnienia. Już tylko chronologiczny indeks filmów sygnowanych nazwiskiem reżysera układa się w historię najciekawszego polskiego dokumentu oraz historię społeczeństwa, naszej emocjonalności.
Dekady Polski z dekadami Łozińskiego. Lata 70.: Koło Fortuny, Jak żyć, Egzamin dojrzałości; lata 80.: Próba mikrofonu, Ćwiczenia warsztatowe, Świadkowie, lata 90.: Las Katyński, Siedmiu Żydów z mojej klasy, 89 mm od Europy, Wszystko może się przytrafić, Żeby nie bolało; lata późniejsze: Jak to się robi, Poste restante, Tonia i jej dzieci, Ojciec i syn w podróży.
Tak zmieniała się Polska, zmieniał świat. Łoziński „zagęszczał rzeczywistość”, dostrzegając wszelkie ułomności, dysfunkcje i degrengoladę świata zastanego. Takich szukał spraw, tematów, takich bohaterów.
„Recepta Łozińskiego na kino dokumentalne z prawdziwego zdarzenia była następująca: należy dotykać spraw ważnych i doniosłych, przedstawiać je otwarcie i – co szczególnie istotne – ukazywać z własnej perspektywy, mówiąc o nich w sposób czysty i zrozumiały dla zwykłego adresata” – pisał monograf reżysera, Marek Hendrykowski.
W nominowanych do Oscara 89 mm do Europy sfotografował dworzec kolejowy, na którym pociągi jadące do Polski i Rosji były dostosowwyane do odmiennej szerokości torów. Owa różnica, tytułowe 89 mm do Europy, stała się dla reżysera kwintesencją różnicy dwóch światów, obserwowaną z punktu widzenia dziecka, które rejestrując fakty wyciąga z nich być może dziecinne, ale zaskakująco trafne wnioski. Gdzie jest rzeczywista granica pomiędzy dwoma światami – czy chodzi tylko o geografię, politykę czy może jednak o mentalność?
W innym filmie Marcela Łozińskiego z lat 90. Żeby nie bolało, reżyser odwiedzał bohaterkę jednego ze swoich wcześniejszych filmów (Wizyta) – Urszulę Flis. Niegdyś filmowca zafascynował fakt, że ta inteligentna, błyskotliwa dziewczyna zdecydowała się wyjechać na wieś i prowadzić tam prozaiczne gospodarstwo rolnicze. Po latach szuka w domu Urszuli odpowiedzi na pytania znacznie głębsze od doraźnych wyborów lokalowych. Zastanawia się nad sensem życia. Pyta Urszulę, jak trzeba żyć (w nowej Polsce) „żeby nie bolało”.
Najciekawszym dziełem Łozińskiego z tego okresu, a jednocześnie tytułem, który zwycięsko wprowadził polski dokument w nowe czasy, był film Wszystko może się przytrafić. To arcydzieło gatunku. Ten sam chłopiec, którego poznaliśmy w 89 mm do Europy ( Tomasz, s yn r eżysera), spędza długie godziny w skąpanym w słońcu i zieleni parku. Jak szalony jeździ na hulajnodze, ale co jakiś zwyczajowo przystaje przy ławkach, na których siedzą starzy ludzie. Chłopiec zadaje im możliwie najprostsze, zarazem najbardziej przejmujące pytania: o sens życia i śmierci, pyta czy czują się samotni, albo dlaczego płaczą. Parkowi bywalcy rozbrojeni naiwnością i szczerością chłopczyka, zdejmują obronny pancerz obronny. Opowiadają szczerze o nieudanych małżeństwach, kiepskim życiu oraz ulotnej nadziei na szczęście wieczne. „Żeby nie bolało” – albo żeby bolało mniej.